27-02-2007 19:36
Przymusowe remonty 2007 i niespodziewane awarie
W działach: Nie kupuj auta | Odsłony: 17
Kilka osób (na różne dziwne sposoby) przypomniało mi, że mam bloga. Faktycznie, mam, ale coś niemrawo ostatnio było z moim pisaniem. Złożyły się na to czynniki o dobrze znanych nazwach praca, choroby i przede wszystkim sesja. O tej ostatniej nie ma co wspominać - była, minęła. Pozostałe tematy też do najciekawszych nie należą, dziś więc studium awarii samochodowych.
Co zrobić, gdy się stanie w polu?
Objaw: po przyduszeniu pedału gazu obroty rosną, a prędkość nie. Za chwilę na szczęście wszystko wraca do normy. Gdy ujrzałem takie coś po raz pierwszy naiwnie myślałem, że to mało poważne. Dobre sobie - podczas jednej z podróży do Warszawy udało mi się doprowadzić do sytuacji, gdzie prędkość w ogóle nie rosła. Mówiąc prosto: samochód stał w miejscu. Poprzedzone to było niepokojącymi dźwiękami z okolic skrzyni biegów przypominającymi trzaski i pękanie.
Coż robić gdy się stoi w szczerym polu i nie ma jak jechać? Po pierwsze: przestawić się na światła postojowe, włączyć awaryjne i wystawić trójkąt (należy także dodać, że lepiej go nie zapominać, bo nowy to jednak te parę złotych...). Następnie bierzemy telefon i dzwonimy do ubezpieczalni, która powinna mieć jakieś telefony do laweciarzy. Na szczęście jak się okazało byłem ledwo 6 km od dużego miasta i szybko zostałem ściągnięty a miły pan naprawił mi przez półtorej dnia samochód (w dniu awarii udało mi się kontynuować podróż ostatnim tego dnia autobusem).
Diagnoza: do wymiany sprzęgło, docisk, łożysko, itd. Gdybym od razu po zauważeniu pierwszych objawów (rosnące obroty, a prędkość dopiero chwilę później) udał się do warsztatu, zapłaciłbym tylko za sprzęgło, czyli pewnie jakieś cztery razy mniej. Nauka na własnych błędach bywa droga.
A co robić, gdy zimno jak cholera?
Jest - było nie było - zima. W samochodzie jest element zwany termostatem który (w skrócie) dba o to, żeby silnik miał odpowiednią temperaturę. Gdy się zepsuje w pozycji otwartej temperatura będzie za niska - silnik będzie więcej palił, a w środku będzie zimno. W mieście można nawet tego nie zauważyć, ale jak się wyjedzie na trasę, wskazówka od temperatury leci w stronę C szybciej niż przewiduje to prawo ciążenia. Zepsuty w pozycji zamkniętej może doprowadzić do przegrzania silnika, co z pewnością jest groźniejsze.
Pojechałem więc do znajomego warsztatu wymienić termostat i (dla spokoju ducha) obejrzeć hamulce. Co się okazało? Z tyłu klocków brak ("sprawdzić klocki? jakie klocki?"), tarcze do przetoczenia, z przodu wymiana wahaczy górnych i sworzni wahaczy dolnych (cudowne są te nazwy). Z ciężkim bólem portfela zdecydowałem się na zrobienie wszystkiego od razu, bo jednak widziałem, że wszystko to było w stanie bardzo kiepskim. Uwaga pana mechanika, że to, jak to jest groźne zależy od tego jak szybko będzie się jechało wcale nie działała kojąco.
Przy okazji napraw panowie źle zamontowali czujnik od ABSu, co skończyło się na jeszcze jednej wizycie w warsztacie. Należy także dodać, że inni mili panowie (ze sklepu z częściami) sprzedali mi zły termostat (był sporo za mały i w ogóle nie do tego modelu), co skończyło się poprawieniem mojej kondycji fizycznej poprzez bieganie po mieście. Jakby tego było mało, przyszedł mróz ponad -25 i padł akumulator, który na szczęście został nakarmiony prądem przez noc i ostatnia podróż do (i z) Warszawy odbyła się ze sprawnym ogrzewaniem, ABSem, akumulatorem i zawieszeniem. Czego i innym życzę. A zima jest zła.
Zdjęcie przedstawia termostat, który oczywiście do mojego samochodu nie pasuje...
Co zrobić, gdy się stanie w polu?
Objaw: po przyduszeniu pedału gazu obroty rosną, a prędkość nie. Za chwilę na szczęście wszystko wraca do normy. Gdy ujrzałem takie coś po raz pierwszy naiwnie myślałem, że to mało poważne. Dobre sobie - podczas jednej z podróży do Warszawy udało mi się doprowadzić do sytuacji, gdzie prędkość w ogóle nie rosła. Mówiąc prosto: samochód stał w miejscu. Poprzedzone to było niepokojącymi dźwiękami z okolic skrzyni biegów przypominającymi trzaski i pękanie.
Coż robić gdy się stoi w szczerym polu i nie ma jak jechać? Po pierwsze: przestawić się na światła postojowe, włączyć awaryjne i wystawić trójkąt (należy także dodać, że lepiej go nie zapominać, bo nowy to jednak te parę złotych...). Następnie bierzemy telefon i dzwonimy do ubezpieczalni, która powinna mieć jakieś telefony do laweciarzy. Na szczęście jak się okazało byłem ledwo 6 km od dużego miasta i szybko zostałem ściągnięty a miły pan naprawił mi przez półtorej dnia samochód (w dniu awarii udało mi się kontynuować podróż ostatnim tego dnia autobusem).
Diagnoza: do wymiany sprzęgło, docisk, łożysko, itd. Gdybym od razu po zauważeniu pierwszych objawów (rosnące obroty, a prędkość dopiero chwilę później) udał się do warsztatu, zapłaciłbym tylko za sprzęgło, czyli pewnie jakieś cztery razy mniej. Nauka na własnych błędach bywa droga.
A co robić, gdy zimno jak cholera?
Jest - było nie było - zima. W samochodzie jest element zwany termostatem który (w skrócie) dba o to, żeby silnik miał odpowiednią temperaturę. Gdy się zepsuje w pozycji otwartej temperatura będzie za niska - silnik będzie więcej palił, a w środku będzie zimno. W mieście można nawet tego nie zauważyć, ale jak się wyjedzie na trasę, wskazówka od temperatury leci w stronę C szybciej niż przewiduje to prawo ciążenia. Zepsuty w pozycji zamkniętej może doprowadzić do przegrzania silnika, co z pewnością jest groźniejsze.
Pojechałem więc do znajomego warsztatu wymienić termostat i (dla spokoju ducha) obejrzeć hamulce. Co się okazało? Z tyłu klocków brak ("sprawdzić klocki? jakie klocki?"), tarcze do przetoczenia, z przodu wymiana wahaczy górnych i sworzni wahaczy dolnych (cudowne są te nazwy). Z ciężkim bólem portfela zdecydowałem się na zrobienie wszystkiego od razu, bo jednak widziałem, że wszystko to było w stanie bardzo kiepskim. Uwaga pana mechanika, że to, jak to jest groźne zależy od tego jak szybko będzie się jechało wcale nie działała kojąco.
Przy okazji napraw panowie źle zamontowali czujnik od ABSu, co skończyło się na jeszcze jednej wizycie w warsztacie. Należy także dodać, że inni mili panowie (ze sklepu z częściami) sprzedali mi zły termostat (był sporo za mały i w ogóle nie do tego modelu), co skończyło się poprawieniem mojej kondycji fizycznej poprzez bieganie po mieście. Jakby tego było mało, przyszedł mróz ponad -25 i padł akumulator, który na szczęście został nakarmiony prądem przez noc i ostatnia podróż do (i z) Warszawy odbyła się ze sprawnym ogrzewaniem, ABSem, akumulatorem i zawieszeniem. Czego i innym życzę. A zima jest zła.
Zdjęcie przedstawia termostat, który oczywiście do mojego samochodu nie pasuje...
Bardzo lubię swój samochód, jest kosmicznie wygodny i duży, a przy tym mało pali jak na silnik 2.0. Jeśli kiedyś miałbym możliwości kupienia samochodu (w razie gdyby ten (odpukać!) dokonał żywota) - raczej bym się nie wahał.